Po kilkunastu miesiącach przygody z dwujęzycznością mam już kilka swoich przemyśleń i spostrzeżeń. Pierwsze z nich to fakt, że nie było wcale tak trudno! Wejść w ten nawyk mówienia tylko po angielsku, przełamać się w miejscach publicznych, nabrać wprawy w mówieniu. A przy tym daje mi ogromną satysfakcję! Widzieć postępy córeczki, to, że rozumie i zaczyna mówić w obu językach, a przy tym mieć świadomość swoich postępów!
Zawsze, ale to zawsze miałam problemy z nabraniem tego flow w mówieniu po angielsku. Nigdy nie pomyślałabym, że uda mi się tego dokonać, gdy zostanę mamą. Plusów jest więcej, zadowolenie i zapał nie ustają, ale dziś nie o tym.
Dziś raczej o tym, jakie widzę wyzwania dwujęzyczności – część 1. Dla tych, którzy się wciąż wahają i zastanawiają, dla tych, którzy nie wiedzą, czy dadzą radę.
Nie piszę tego po to, by Was zniechęcić. Wręcz przeciwnie – piszę, byście się przygotowali, gdy nadejdą wątpliwości i trudności – by im nie ulec 🙂 Byście byli świadomi, że te wyzwania dwujęzyczności prędzej czy później się pojawią. Nie rezygnujcie wtedy – dwujęzyczność, czy nawet wprowadzanie drugiego języka od pierwszych lat życia w mniejszym stopniu, jest super!
Wyzwania dwujęzyczności – problem 1, gdy brakuje mi słów.
Krótki kontekst: jestem po filologii rosyjsko-angielskiej, angielskiego uczyłam się od 7 roku życia, co wtedy było tak naprawdę rzadkością. Zawsze najlepiej czułam się w rozumieniu tekstu pisanego, całkiem dobrze też pisałam sama. Gramatyka i wymowa też wydawały się spoko, choć studia trochę to zweryfikowały. Najtrudniejsze było dla mnie rozmawianie. Wtedy głupiałam – brakowało mi słów, gramatyka kulała, fonetyka to była hybryda British English z Suahili 😉 Co nie zmienia faktu, że przygotowanie do dwujęzyczności miałam całkiem duże, szczególnie po studiach. Jednak zanim urodziłam córkę minęło 6 lat – prawie bez praktyki angielskiego. Czułam, że zaczynam od zera. Tu mogę więc przybić piątkę, tym którzy mówią, że za słabo znają język. Uwierzcie mi, jak zaczęłam mówić po angielsku, to pytałam się wielokrotnie samej siebie: co Ty sobie wyobrażasz??
Ten początek był najtrudniejszy – trwał kilka miesięcy, aż się rozgadałam, nauczyłam na nowo najpotrzebniejszych słów. Potem już leci, chociaż…
Wciąż wiele słów sprawia mi trudność – i co wtedy?
Opcja 1: wiem, jak nazwać daną rzecz/sytuację po polsku
Uff, tak jest najczęściej! Pozostaje znaleźć tłumaczenie – i tu mierzę się z trzema sytuacjami:
- Kompletny brak czasu na znalezienie słowa (ręce w garach): generalizuję daną rzecz lub opisuję innymi słowami. Tu bratek jest po prostu kwiatkiem. Takie życie 🙂
- Nie mam czasu na długie szukanie i weryfikowanie słowa: włączam google/słownik Diki i zwykle sprawdzam pierwsze tłumaczenie. Zdarza się, że jest błędne, ale później staram się weryfikować odszukane słowa.
- Jest czas, mam materiały pod ręką – szukam pierwszego tłumaczenia, podobnie jak wyżej. Ale niezwłocznie weryfikuję – sprawdzam w innych słownikach, patrzę co wyskakuje w grafice google lub też wpisuję przykładowy zwrot w google, żeby zobaczyć ile jest wyników w danej sytuacji i w jakich kontekstach dane słowo się pojawia. Jeśli nie ma tego dużo/google podpowiada inne frazy – szukam dalej, może wybrałam złe sformułowanie?
Prosty przykład: „do an omelette” – czy to poprawna fraza? Po wpisaniu w google wyskakuje mi od razu poprawna wersja: make an omelette.
W ten sposób weryfikuję i się uczę. I przekazuję dalej Anastazji.
Ogromną pomocą przy przygotowaniu odpowiedniego tłumaczenia są też angielskie książki dla dzieci – mam wtedy pewność, że dane słowo jest poprawne i Anglicy rzeczywiście z nich korzystają. O naszych angielskich ulubieńcach pisałam m.in. tutaj: Książki anglojęzyczne dla malucha – nasza biblioteczka oraz tutaj: Angielskie książki dla dzieci – doświadczanie natury.
Opcja 2: nie wiem, jak nazwać daną rzecz/sytuację po polsku
Tu wchodzimy na wyższy poziom wysiłku.
Wbrew pozorom takich sytuacji jest naprawdę wiele. Odkąd w książce „Prawa naturalne dziecka” Celine Alvarez przeczytałam, jak ważne jest zanurzanie dziecka w bogatym słownictwie i że warto włożyć wysiłek w edukację samego siebie, zdałam sobie sprawę jak często nie nazywam rzeczy dokładnie po imieniu. Tulipany i bratki to były kwiaty, każde mijane drzewo było drzewem, a i przedmioty domowego użytku niekiedy bardzo generalizowałam jeśli chodzi o nazwy.
Takimi tematami, które są dla mnie obce/niepewne w języku polskim to na ten moment przede wszystkim przyroda. Ale wraz z wiekiem Anastazji pojawiać się ich będzie coraz więcej (geografia, matematyka, elektronika…)
W przypadku przyrody najczęściej najpierw muszę odszukać i nazwać rzecz po polsku, zweryfikować, a dopiero potem sprawdzić słownictwo angielskie, w tym wymowę czy zastosowanie. Tu, po odnalezieniu nazewnictwa polskiego, przechodzę do Opcji 1 (wyżej).
Dlatego też na swoim instagramie ruszyłam z akcją oswajania tego bogatego słownictwa z zakresu przyrody. Idąc na spacer fotografuję elementy otaczającego nas świata, szukam tłumaczenia i wrzucam na InstaStories w formie słownika obrazkowego. Zapraszam do wspólnej zabawy pod hashtagiem: #instaslownikobrazkowy
I ostatnia kwestia – co z tym całym słownictwem dalej?
Ano część staram się powtarzać po sprawdzeniu wielokrotnie, aby zapamiętać. Powtarzamy razem na głos. Kilka razy nazywam daną rzecz, a potem pytam Anastazji: np. Where is a comb? Where is a kingfisher? (Obrazek zimorodka wisi w kąciku czytelniczym Anastazji, więc zawsze biegnie go pokazać).
W ten sposób najlepiej zapamiętujemy!
Dłuższe/mniej używane zwroty zapisuję – w zeszycie lub w notatniku online. Ale naprawdę – nic się tak u mnie nie sprawdza, jak używanie tych zwrotów w praktyce – to dla nas najlepsza nauka. Zupełnie nie potrafię uczyć się z listy słówek, poprzez ich powtarzanie. Choć wiem, że są tacy, którzy takie metody stosują.
To jak – mam nadzieję, że Was tym nie zniechęciłam! Takie szukanie słów bywa męczące, ale często mam też ogromną zabawę w sprawdzaniu w książkach/internecie spotkanego na spacerze kwiatka czy ptaka (ostatnio np. poznałam ptaka „kwiczoł”, ang. fieldfare.) Posiadanie dzieci kształci!
W przyszłości na pewno napiszę jakie widzę inne wyzwania dwujęzyczności.
Pamiętajcie też, że możecie mnie przede wszystkim znaleźć na instagramie @mamaispolka – tam jestem najbardziej aktywna 🙂