To chyba najczęstsze pytanie, które od Was dostaję! Jak i od czego zacząć? Jak to zrobić, gdy mój poziom oceniam na B1? Czy to wystarczy?
Tak naprawdę najważniejsze jest po prostu – zacząć. Robić to, co czujemy. Jeżeli lubimy śpiewać, śpiewajmy po angielsku czy niemiecku. Jeśli kochamy książki, zaopatrzmy się w kilka pozycji w obcym języku. A najbardziej polecam Wam robić wszystko małymi krokami – dać sobie czas, nie wymagać od siebie zbyt wiele.

Metoda małych kroków
Jeżeli czujesz się bardzo komfortowo z językiem angielskim, a może nawet używasz go na co dzień i wiesz, że od razu pójdzie z górki – śmiało! Rzuć się na głęboką wodę! Ale ja na przykład zupełnie nie czułam się na siłach by tak zrobić. Moją najsłabszą stroną w języku angielskim, mimo 3 lat studiów filologicznych, było właśnie mówienie. Wiedziałam, że dukam, że brak mi słów, że będzie mi ciężko. A dokładanie tego do zupełnie nowej sytuacji życiowej, jaką jest zostanie rodzicem, mogłoby mnie przerosnąć.
Dlatego zaczęłam od małych kroków.
Pierwsze były piosenki.
Ćwiczone od pierwszych miesięcy życia, w kółko śpiewane „Five Little speckled Frogs” oraz „Ten green bottles” w aranżacji Pomelody. Tą pierwszą Anastazja pokochała do tego stopnia, że często był to najlepszy uspokajacz w sytuacji płaczu czy znudzenia!
Następnie powtarzalne czynności i sytuacje.
Po piosenkach przyszedł czas na pierwsze zdania kierowane do Anastazji w języku angielskim. Jeśli dobrze pamiętam zaczęło się od przebierania – sami dobrze wiecie, niemowlaka przebieramy kilka razy dziennie. To idealna okazja, aby z łatwością przyswoić pewne zwroty. Specjaliści z różnych dziedzin zalecają, by do dziecka mówić dużo. Szczególnie przy takich czynnościach jak właśnie przebieranie – tłumaczenie co robimy uspokaja je, daje poczucie bezpieczeństwa.
Dokładnie to zaczęłam robić, tylko że w języku angielskim, mówiąc na przykład: We have to change your nappy. First, I’m going to take off your socks and trousers. Now I have to use a cotton pad with warm water to wash your body. I tak dalej. Na początku te konstrukcje były jeszcze mniej skomplikowane, a z czasem dodawałam kolejne szczegóły. Robiąc te czynności wielokrotnie, nie dość, że ekspresowo uczymy się tych słówek, zapamiętujemy całe zdania, ale to, co moim zdaniem najważniejsze – mamy ochotę na więcej! Nie czujemy się zniechęceni.

Mi taki proces od zera do bohatera zajął, jeśli dobrze pamiętam, około 2 miesiące. Nie jestem w stanie dokładnie przypomnieć sobie ile Anastazja wtedy miała, ale pamiętam, że właśnie ją przebierałam i pomyślałam: dobra! Robimy to na 100%! I od kolejnego dnia starałam się mówić do Anastazji wyłącznie po angielsku. Jeszcze kilka miesięcy zajęło mi przełamanie się i robienie tego swobodnie poza domem, na zakupach, wśród przyjaciół, ale spędzając najwięcej czasu w domu, szybko weszło mi to w nawyk.
Wybór komfortowej sytuacji.
To kwestia dość intuicyjna, bo w stresie człowiek automatycznie postępuje odruchowo. Nawet jeśli mamy twarde postanowienie mówienia wyłącznie w obcym języku do dziecka, ale jesteśmy dopiero na początku drogi, zupełnie naturalnym będzie, gdy w stresowej sytuacji, przy mocnym płaczu dziecka, będziemy chcieli je ukoić „po polsku”. 🙂
Dlatego nie warto dodawać sobie takich czynników stresogennych i nie przejmować się, gdy słysząc płacz dziecka, przełączamy się na polski. Tak samo nie fundujmy sobie nerwów w pierwszym tygodniu przygody z dwujęzycznością, próbując mówić po angielsku wśród na przykład nieprzychylnej naszemu pomysłowi rodziny. Na to przyjdzie czas!

I ostatnia ważna rzecz, którą chciałam dodać, to że nie musicie mówić do dziecka wyłącznie po angielsku – jeśli nie czujecie się w pełni na siłach, może po prostu nie chcecie – wprowadźcie język w mniejszym stopniu 🙂 Metoda małych kroków też będzie tu idealna. A efekty i tak zobaczycie!
W przygotowaniu mam już dla Was kolejny wpis z serii „jak zacząć?” – tym razem pokażę Wam książki i piosenki, które moim zdaniem warto właśnie wprowadzać na początku. Ciekawi? 🙂